piątek, 23 marca 2018

Forma po zimie - fit poradnik, moje wyznanie

Witajcie, kochani! ;)
No i doczekaliśmy się wszyscy razem wiosny. Póki co, tylko w kalendarzu ale wiosna oznacza porządki i budzenie się do życia. My również powinniśmy się obudzić z zimowego lenistwa i zacząć regenerować się od środka i na zewnątrz.

Dużo dostałam pytań w ciągu ostatniego roku o tym,czy nadal ćwiczę. Dużo osób zauważyło też, że podczas mojego pobytu w Krakowie, przytyłam i znacznie zmienił się mój wygląd zewnętrzny,oczywiście na minus. Szło to w parze z samopoczuciem i stanem wewnętrznym organizmu. A czułam się staro, czułam się zmęczona, bezwartościowa, bezradna i samotna. Powiem wprost - było ciężko. I był to ciężki rok, co jest dla mnie mocno emocjonalnym wyznaniem. Przetrwałam niejedną burzę i miałam momenty, kiedy odchodziłam od wyznawanych przez siebie wartości, między innymi dietetycznych i ruchowych. Często sięgałam po alkohol i nie wstydzę się tego wyznawać tutaj, na blogu, ponieważ jesteście ze mną już prawie 5 lat! I chcę z całego serca podziękować, że tu ze mną jesteście przez cały ten czas i że czytacie. A wiem, że mam wiernych czytelników, których pozdrawiam gorąco! Pragnę pozdrowić też ludzi, którzy są u mojego boku zawsze, bez względu na wszystko i którzy pokazali mi, co znaczy przyjaźń i wsparcie w trudnych momentach. A nie tylko bycie obok gdy jest dobrze, żeby na tym skorzystać. Kocham Was wszystkich bardzo, bardzo mocno :)
Więc pytanie, czy nadal jestem fit? Oczywiście, że tak! Nie poddałam się, i udało mi się dojść do formy w zaledwie dwa miesiące wakacyjne po całym ciężkim roku zmagań z przeżyciami i traumatycznymi, i pięknymi a także wieloma wyzwaniami i doświadczeniami, jakich doznałam po raz pierwszy w życiu ;) Także - Jeeesssst! I made it! <3
Tyle na wstępie chciałam Wam powiedzieć. I jak to wygląda u mnie obecnie? Zobaczmy!

Moje treningi w zimie nigdy nie są tak intensywne jak w sezonie letnim, kiedy zależy mi na idealnej linii. Jest więcej możliwości ruchu na świeżym powietrzu, a wysokie temperatury sprawiają, że bardziej potrzebujemy wody niż jedzenia. Znacznie łatwiej wtedy się motywujemy. W zimie zawsze jem troszkę więcej i widzę lekkie zmiany na brzuszku, który nie jest już tak płaski jak latem.


Nie oznacza to oczywiście, że całkiem zrezygnowałam z ćwiczeń i diety w tym czasie. Podczas zimy moim ulubionym sposobem na bycie w formie jest.. chodzenie :) Energiczne, rozgrzewające marsze lub dłuższe, spokojniejsze wędrówki. Organizm chcąc się ogrzać podczas niskich temperatur, sięga po nasze zapasy i podwójnie korzystamy z wszelkich form ruchu.



Dieta w zimie była przede wszystkim obfita w warzywa i owoce, ponieważ nie możemy pozwolić, by zabrakło witamin. Nie odmawiałam sobie też ukochanej pizzy i wypieków domowych, oczywiście w zdrowszej wersji, bezglutenowych i bez tłuszczu, które uwielbiałam dosładzać domowymi przetworami, np dżemem truskawkowym.

 Domowa pizza bezglutenowa z fetą i pomidorami
 Makaron z jarmużem w śmietanowym sosie z pieczarkami
Tortilla z warzywami, cheddarem i smażonym bez tłuszczu kurczakiem oraz sos czosnkowy z jogurtu naturalnego 0%.
Coś, co pozwoli nam się świetnie czuć, rozgrzeje i doda energii, to orzechy. Jadłam dość dużo orzechów zimą, jednak coś, co zauważyłam - w nadmiarze tuczą. Odżywiając się naprawdę zdrowo w ciągu przykładowego tygodnia, kiedy jadłam więcej orzechów (potrafiłam zjeść całą paczkę) przybierałam na wadze w szybkim tempie. Wystarczy kilka sztuk orzeszków dziennie, żeby uzupełnić zapotrzebowanie na niektóre składniki odżywcze, między innymi Omega3. Orzechy są też niewskazane dla alergików i migrenowców.


Właśnie, jak część z Was już wie, choruję od dziecka na chorobę migrenową, która w ciągu poprzedniego roku nasiliła się. Ataki migreny mogą się nasilać po zjedzeniu dużej ilości orzechów. A także po czekoladzie, awokado,winie i żółtych serach. A najgorsze, że także po bananach.
Zawsze lubiłam jeść banany na drugie śniadanie lub przekąskę, gdy łapał mnie głód i chciałam szybko coś w siebie 'wrzucić'. Niestety, banany mi szkodzą i sama zauważyłam, że po nich dostaję migreny prawie za każdym razem.



Moim ostatnim trikiem na poprawienie spalania i wchłaniania się tłuszczów, jest grejfrut. A dokładnie sok z niego, piję codziennie sok z jednego dużego grejfruta, czasem wyciskam też do tego pomarańcze lub mandarynki. Świetnie działa na metabolizm, jest bombą witaminową.
Ale UWAGA! Grejfruty rozrzedzają krew, więc są niewskazane dla osób chorych na Hemofilię, osób po operacji oraz kobiet w czasie miesiączki,w ciąży, karmiących i po porodzie. Mogą nasilać krwawienie.

Coś, co przez całą zimę stało obok mnie, gdy tylko zasiadałam do pracy przy laptopie, przy filmie czy przy rozmowie z koleżanką - kubek ciepłej herbatki. Dorobiłam się całej kolekcji smakowych herbatek, głównie Lipton, ale również te biedronkowe przypadły mi do gustu. Herbaty piłam litrami, oczywiście bez cukru, bo ich owocowy lub ziołowy smak zastępował mi słodkie przyjemności. W dodatku nie mają kalorii, więc nie musiałam mieć wyrzutów sumienia.



Chudy nabiał - coś bez czego nie wyobrażam sobie jadłospisu. Zawsze muszę mieć w lodówce jogurty bakoma 0% tłuszczu, jogurty bio do picia lub Activię. W ciągu dnia staram się zawsze zjeść jajko lub jogurt. Jeśli nie uda mi się to, na drugi dzień robię sobie większą porcję ;)



Piję mnóstwo wody. Oczywiście nie więcej, niż jest dziennie zalecane, ale też nie mniej niż 2 litry.
Picie wody to magia - nie tylko dla cery, dla odpowiedniego krążenia i nawodnienia organizmu. Picie wody jest dobre nawet na włosy, a gdy odpowiednio się nawadniamy, praktycznie nie ma cellulitu. Picie wody może go zredukować do zera jeśli do tego dojdzie zdrowa dieta.
Oprócz wody piję jeszcze soki z marchwi, jedynie te naturalne. No i kawę, ale tylko jedną dużą kawę dziennie rano po wstaniu z łóżka.

Mięso i ryby jadam zazwyczaj panierowane, jednak w mące bezglutenowej ryżowej lub kukurydzianej. Nie łączę mięsa z ziemniakami ani z pieczywem. Zjadam je solo lub z warzywami, surówką.


Nie piję alkoholu... w ogóle. Od wakacji, kiedy udało mi się dojść do formy po poprzednim roku, nie sięgałam po alkohol praktycznie do Świąt. Później złamałam swoje postanowienie i miałam chwilę słabości, ale szybko wróciłam do życia zupełnie bezalkoholowego i nawet na imprezach lub okazyjnie nie ulegam pokusie. Picie wpływa bardzo niekorzystnie dosłownie na wszystko - układ trawienny, krążenie, gospodarkę hormonalną, poziom nawilżenia i wody w organizmie, skórę, włosy, zęby, przyspiesza starzenie i powoduje stany depresyjne. No i rujnuje efekty treningów oraz wzmaga apetyt co jest niszczące dla Naszej sylwetki.

Ćwiczenia, które wykonywałam w czasie zimy, to głównie moja podstawa treningowa, tak zwana baza. Obejmuje ona przysiady zwykłe i w rozkroku z lekkim obciążeniem (2x1,5 kg)
Brzuszki z uniesionymi, ugiętymi nogami (opieram je o łóżko leżąc na podłodze).
Pajacyki energiczne kilka serii po 50 powtórzeń.
Unoszenie kolan do klatki piersiowej na przemian w pozycji stojącej, robię to również energicznie i kilka serii po 50 powtórzeń.
Tak zwany 'Bridging' (mostek) czyli unoszenie bioder do góry leżąc na podłodze z nogami ugiętymi w kolanach bez odrywania pleców i głowy. Unosimy same biodra i kładziemy z powrotem na podłodze. 3 serie po 30 powtórzeń na początek, dla wytrwałych 3 serie po 50.
Do tego robię sobie bieg w miejscu lub rowerek treningowy 2 razy w tygodniu po 45 minut.


W sezonie letnim dochodzi do tego jazda na rowerze kilka razy w tygodniu, trasy powyżej 10 km oraz bieganie 3-4 razy w tygodniu, siłownia co najmniej raz w tygodniu :)
Nie będę teraz się wymądrzać, że każdy powinien ćwiczyć to co ja i tyle co ja, bo każdy organizm jest inny i nie powinniśmy się przeciążać, robić czegoś, co nas przeraża lub sprawia zbyt dużą trudność. Sama mam takie rodzaje aktywności, których nie lubię, nie potrafię i się obawiam.
Słuchajmy swojego ciała i jedyna zasada jest taka, by się ruszać jak najwięcej w dowolnej formie :) Na początek spacery i rower będą idealne a reszta ćwiczeń może wejść stopniowo, tak jak było u mnie kiedy zaczynałam cokolwiek robić w tym kierunku.



Na dzisiaj to wszystko i życzę Wam udanych przygotowań do sezonu bikini! Obyśmy powaliły wszystkich na kolana zdrowym i zadbanym ciałem i szerokimi uśmiechami ;)
Dajcie znać, czy chcecie więcej takich szczerych postów z zakresu zdrowego stylu życia.

Buziaki :*

sobota, 17 marca 2018

Różowa, kokosowa przyjemność i kolejne fiolety

Witajcie, Kochani! ;)
Dzisiaj będzie dość krótko, za to bardzo interesująco.
Podsumuję bowiem moje pierwsze odczucia związane z nowym tuszem marki Maybelline - Total temptation. Tusz ma być wyjątkowo kremowy, nadawać rzęsom miękkość i rozprowadzać się z łatwością musu. Do tego obiecuje nam, że podkreśli rzęsy, wydłuży i pogrubi dając spektakularny efekt bez grudek i osypywania. Wszystko to (gdyby mało było zachwytów) ma zwieńczyć piękny, kokosowy zapach ;)
Tusz wygląda przepięknie, ma różowe, matowe opakowanie, które przyciąga wzrok. Natychmiast zapragnęłam go wypróbować i wylądował w moim koszyku!



Zapach rzeczywiście jest bardzo słodki i przypomina lekko marcepan lub waniliowy budyń.
Konsystencja jest mocno kremowa, powiedziałabym że nawet delikatnie przypomina puszysty mus.
Kolor, który kupiłam to ten najmocniej czarny, z tego co widziałam są chyba dwie czernie i brąz w gamie kolorystycznej. Aplikacja faktycznie jest przyjemna, siedziałam nad rzęsami dość długo i zachwycałam się tą konsystencją. Szczoteczka jest klasyczna, syntetyczna z włoskami, nie silikonowa. Tusz nie rozdziela rzęs aż tak dobrze, za to ładnie się do nich przykleja, pogrubia, sprawia że wyglądają na gęstsze i lekko wydłuża.  Ja mam moje rzęsy dość długie i gęste, rzadko przyklejam sztuczne, ponieważ z pomocą tuszu osiągam zadowalający efekt. Wydaje mi się, że mniej zadowolone z niego mogą być właścicielki delikatnych, krótszych rzęs, ponieważ prawdopodobnie będzie je sklejał i może odbijać się na powiece podczas nakładania go na rzęsy.

Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to zbyt duża ilość produktu na szczoteczce, musiałam ją trochę wytrzeć z nadmiaru o brzegi opakowania. No i jak w większości świeżo otwartych tuszów, praca nad rzęsami wymaga dłuższej chwili. Dla mnie każdy tusz zaczyna być najlepszy do użytku tak po tygodniu od otwarcia, kiedy leciutko podeschnie i nie jest taki 'mokry'.
W porównaniu do moich ulubionych tuszy L'Oreal Volume million lashes wypada całkiem dobrze, mogę powiedzieć, że prawie im dorównuje. Z czystym sercem mogę go polecić, jest bardzo przyjemny i 'bajerancki', co dodatkowo uprzyjemnia aplikację.


Tak to mniej więcej wygląda na zdjęciach. Opis tego makijażu jest na mojej stronie na fb, zapraszam do odwiedzenia i zaobserwowania stronki! (KLIK)

Na dzisiaj to wszystko,
Buziaki! :*

czwartek, 15 marca 2018

Rimmel lasting finish Breatheable - Idealny podkład?

 

Witajcie, Kochani! ;)
Tak jak już obiecałam na moim instagramie (jeśli jeszcze mnie nie obserwujecie to serdecznie zachęcam! @Jennys792 ) przetestuję dziś najnowszy hit, który podbija youtube urodowy i zbiera same dobre opinie.
Mowa o podkładzie marki Rimmel lasting finish breatheable, który ma być ulepszoną wersją podkładu lasting finish 24h, supertrwały a zarazem oddychający i lekki, nie dający uczucia maski na twarzy. Aplikator podkładu przypomina powiększony aplikator korektora lub błyszczyka, aplikujemy podkład bezpośrednio na twarz, nabiera się dość niewiele produktu, przez co nie ścieka z twarzy i możemy go precyzyjnie nanieść na wszystkie partie twarzy. Nie jest to może super higieniczne, dlatego proponuję nakładać sobie podkład najpierw na dłoń, następnie rozprowadzać za pomocą gąbeczki lub rozetrzeć palcami.




I ja posiadam podkład w odcieniu 100 Ivory, ponieważ wydał mi się najbardziej zbliżony do mojej tonacji cery, nie jest mocno różowy ani mocno żółty, określiłabym go jako neutralny i nie jest też jakoś bardzo jasny, także jeśli posiadacie cerę dość jasną, ale nie alabastrową, powinien pasować.
Dzisiejszy makijaż oczu wykonałam za pomocą paletki Huda Beauty Desert dusk, o której też kilka słów napiszę pod koniec posta. Olejek widoczny na zdjęciu będzie w ulubieńcach, których szykuję w najbliższym tygodniu.

Makijaż twarzy rozpoczęłam od nałożenia kremu L'Oreal Revitalift magic blur, który wygładza powierzchnię skóry, wszystkie pory i drobne zmarszczki, co sprawia, że podkład ma większe pole do popisu i ładniej osadza się na skórze.


Wyżej kosmetyki, których użyłam do wykończenia twarzy, oraz baza pod cienie Artdeco, której użyłam pod cieniowanie paletą Hudy.
Podkład nałożyłam najpierw na dłoń, i gąbeczką wklepałam w całą twarz. Od razu zauważyłam, że jest on rzeczywiście wodnisty i bardzo lekki, nie czułam nawet jak osadza się na mojej twarzy, wtopił się w nią natychmiast po nałożeniu. Kolor ładnie się dopasował, wygładził mi twarz i nie podkreślił porów. Jednak jego krycie nie jest zbyt mocne, a moja cera po zimie ma różne swoje mankamenty, np w okół nosa robią mi się przesuszenia, ślad po opryszczce na środku nosa czy pojedyncze małe wypryski. Tego jedna warstwa nie przykryła, dlatego dołożyłam już bezpośrednio aplikatorem podkład w miejsca, gdzie chciałam zbudować krycie i wklepałam palcem, następnie gąbeczką.
Podobał mi się efekt, był delikatnie matowy, nie wyświecał się. Pod oczy nałożyłam korektor L'Oreal true match w odcieniu 3N/3W. Całość utrwaliłam pudrem fixującym Avon magix oraz zabezpieczyłam okolice pod oczami wykonując baking na wcześniej nałożony korektor.

Oczy postanowiłam utrzymać w fioletach, ponieważ w palecie Huda Beauty najbardziej przyciągnęły mnie fiolety, i to głównie dla nich postanowiłam ją kupić. Ta paleta nie ma najlepszych opinii, cienie są suche i przez to ciężko je zbudować na powiece, niektóre cienie są słabiej napigmentowane i nie wyglądają na powiece tak intensywnie, jak w opakowaniu. Jednak jest w nich coś ciekawego i można coś nimi stworzyć, jeśli się dłużej nad tym posiedzi. Kolory są boskie, jak widać po mojej palecie, troszkę już z nią pracowałam i eksperymentowałam.

Do tego makijażu użyłam cieni: Desert Sand (najjaśniejszy) pod łuk brwiowy
Oud (ostatni w pierwszym rzędzie) do budowania załamania i przyciemnienia zewnętrznego kącika
Amethyst (ten piękny, soczysty fiolet) na powiekę ruchomą, nałożyłam kilka warstw by uzyskać intensywność.
Royal (metaliczny fiolet obok) na środek powieki ruchomej i na dolną powiekę
Cashmere (pierwszy w najniższym rzędzie) w wewnętrznym kąciku oka, przeciągnęłam w załamanie mniej więcej do środka powieki.
Nefertiti (złoto w drugim rzędzie) bezpośrednio pod brwi dla rozświetlenia.

Na ustach mam pomadkę Avon Iced Mocha, która już niestety nie jest dostępna w regularnej ofercie.
A tak wygląda przybliżenie podkładu na mojej cerze, która niestety doskonała nie jest:


Moim zdaniem wygląda całkiem ok! Podsumowując podkład:
- Ma bardzo przyjemną konsystencję
- Odcień 100 jest jak najbardziej trafiony i uniwersalny
- Podkład utrzymywał się ładnie, musiałam go lekko przypudrować w ciągu dnia, ale moja cera jest bardzo tłusta, więc każdy podkład się po czasie wyświeca.
- Aplikacja była szybka i wygodna
- Nie czułam podkładu na twarzy, jest bardzo lekki!
- Krycie można budować, jednak nie jest to podkład dla kogoś, kto chce przykryć większe niedoskonałości, raczej nie ukryje ich w 100%, skóra delikatnie przez niego prześwituje.

Uważam, że jest to świetny podkład na co dzień i jak najbardziej polecam ;)
Na dziś to wszystko,
Buziaki! :*

sobota, 10 marca 2018

Test pędzli - produkty kremowe i sypkie

Witajcie, kochani! :)
Niedawno w Biedronkach pojawiły się bajecznie kolorowe, pięknie wyglądające pędzle do makijażu twarzy w kształcie rybek. Oczywiście nie mogłam nie pokusić się o kupienie ich i wypróbowanie.
Pędzelki mam dwa, jeden skośnie ścięty, drugi zaokrąglony.



Ten skośny pędzel postanowiłam użyć do produktów kremowych, zaokrąglony do sypkich.
Nie chciałam wykonywać jakiegoś skomplikowanego cieniowania oka, zostawiłam je klasyczne, z czarną kreską i jasnym, beżowym cieniem. Skupiłam się bardziej na cerze, postanowiłam wykonać konturowanie na mokro.

Produkty, których użyłam do makijażu twarzy:

KREMOWE:
- Baza pod makijaż rozświetlająca Vollare Elegance smooth&glow
- Podkład Eveline MATT professional w odcieniu 41 medium beige
- Podkład Inglot AMC (konturowanie) w bardzo ciemnym odcieniu DC200

Ta baza jest takim moim odkryciem przypadkowym, była kiedyś również w Biedronkach w karnawałowej kolekcji kosmetyków i zakochałam się w niej. Jest niesamowicie aksamitna w dotyku i daje ładny połysk, polecam również do ciała!



SYPKIE:
- Podkład mineralny L'Oreal true match w odcieniu 1D/1W Golden Ivory
- Maybelline MasterFix puder fiksujący transparentny
- Bell Chillout bronzer modelujący
- Avon CC perełki wyrównujące koloryt cery

Bazę naniosłam palcami na całą twarz. Ponieważ podkład Eveline nie jest zbyt mocno kryjący, posłużył mi jako wyrównanie kolorytu cery i lekko ją ocieplił. Nałożyłam go pędzlem na całą twarz i przejechałam też po szyi. Niestety, pomimo, że jest to matujący podkład według producenta, ja tego matu kompletnie nie widzę i podkład pozostawia skórę lepką i świecącą. Podobała mi się aplikacja, pędzel jest zbity, dobrze rozprowadza produkt i jest dość precyzyjny. Nie pozostawił mi smug, co jest ogromnym plusem, jest też miły w dotyku.

Następnie przeszłam do konturowania na mokro podkładem z Inglota. Nałożyłam tym samym pędzlem skośnym produkt pod kością policzkową, boki i czubek nosa, na linię żuchwy i trochę poniżej, następnie resztki produktu roztarłam jeszcze na czole przy linii włosów i na skroniach.
Pędzel świetnie roztarł ostre linie, wblendował je bez większego problemu tak,że przejścia nie były widoczne. Czyli w tym przypadku pędzel sprawdził się zarówno w aplikacji podkładu na całą twarz, jak i do konturowania :) Można stwierdzić, że jest dobrym zastępstwem dla gąbeczki, można nim też pod koniec nakładania delikatnie stemplować niektóre miejsca, aby zbudować krycie.

Na kontur i podkład Eveline postanowiłam nałożyć jeszcze sypki podkład mineralny L'Oreal, aby uzyskać większe krycie i wygładzić cerę, a także lepiej stopić kontur z resztą twarzy. Naniosłam go zaokrąglonym pędzlem na całą twarz. Pędzel nabiera dużo produktu, jest mocno skoncentrowany, dlatego uzyskujemy praktycznie całkowite krycie w przypadku tego podkładu.
Postanowiłam spróbować Bakingu pudrem transparentnym, nałożyłam sporą ilość pod oczy, w okolice nosa i poniżej konturu na policzki. Na koniec zmiotłam nadmiar pudru, podkreśliłam kontur bronzerem w kamieniu Bell i delikatnie podkreśliłam wypukłe miejsca na twarzy perełkami wyrównującymi koloryt, które dały efekt zdrowego blasku.
Znowu tutaj drugi pędzel sprawdził się bardzo dobrze przy aplikacji wszystkich tych kosmetyków i nie zauważyłam, żeby cokolwiek zostało rozprowadzone źle. Polecam do Bakingu, bo świetnie się nada, gdy chcemy na przykład zabezpieczyć okolicę pod okiem przed osypywaniem się cieni.




Tak wygląda cera z bliska po skończonym makijażu. Z ciekawostek kosmetycznych, na powiekach mam cienie z paletki Lovely Choco Bons, pod łukiem brwiowym najjaśniejszy cień z paletki, na powiece ruchomej i w załamaniu trzeci w kolejności, karmelowy jasny cień :)
Na ustach mam tutaj pomadkę Avon z tej klasycznej ich kolekcji kremowych pomadek w odcieniu Devine Wine, metaliczna blada czerwień.


Podsumowując, recenzja jak najbardziej na TAK! Warto kupić te pędzelki, zwłaszcza, że kosztują 8,99 w Biedronce i jest to świetna cena, a mamy coś designerskiego, ładnego i jak się okazuje, również praktycznego i wielofunkcyjnego!

Na dziś to wszystko,
Buziaki! :*

sobota, 3 marca 2018

Kto dba o moje włosy? Jak doszłam do ich obecnego wyglądu :)

Witajcie, Kochani!
Dzisiaj podzielę się z Wami krótką historią moich włosów, obecnym ich stanem i długością oraz przedstawię osobę, która od niedawna zajmuje się moimi włosami.
Czytajcie dalej, warto, ponieważ jestem niewymownie zadowolona z efektów :)

Jako uczennica technikum fryzjerskiego, w przeszłości mocno eksperymentowałam z włosami. Niestety, zdarzyła mi się przykra sytuacja, gdzie fryzjer bardzo mnie 'skrzywdził' i spalił mi włosy. Miałam długie, zdrowe włosy i wpadłam na pomysł by wykonać sobie trwałą. Skończyło się to katastrofą, włosy musiałam ściąć a to co z nich zostało, było kompletnym sianem.



Od tamtej pory nie byłam u fryzjera. Wszystko co związane z włosami, robiłam sama i w zupełności mi to wystarczało, że odświeżam kolor i podcinam końcówki. Na początku doczepiałam sobie włosy clip-in, żeby zyskać długość i ukryć zniszczenia. Brałam liczne suplementy i stosowałam odżywki by się powoli regenerowały.
Na zdjęciu włosy doczepiane mniej więcej od połowy długości. Wyglądało to całkiem naturalnie.

Od kilku lat moje włosy rosły sobie swoim tempem, rzadko je podcinałam i jeśli już, to niewiele.Jedyną moją zmianą, którą wprowadziłam, była zmiana odcienia czerni na ten granatowy, co mi się swego czasu bardzo podobało. Udało mi się zapuścić długość i uzyskać połysk i zdrowy wygląd. Miałam włosy równej długości o jednolitym kolorze głębokiej czerni.

Moje włosy po wielu moich przejściach, ciągłym rozczesywaniu i słabym podcinaniu, były już zmęczone i bez życia. Zaczęły bardziej wypadać i straciły objętość.
Wtedy trafiłam w ręce mojej ukochanej fryzjerki, Dominiki Nicińskiej.


Z Dominiką znamy się już dłuższy czas, ale dopiero teraz zdecydowałam się na jej usługi. Miałam obawy ze względu na poprzednie doświadczenia z fryzjerami i musiałam się przełamać.
Pierwszym krokiem, który zaproponowała Dominika, było wystopniowanie i skrócenie włosów, które były już mocno przerzedzone i zniszczone na końcach.

To, co przez ostatnie lata było mi dane przejść, odcisnęło spore piętno na mnie i dlatego chciałam dokonać jakiejś zmiany w swoim wyglądzie. Była to zmiana dość subtelna, wiosenna metamorfoza, mimo to odświeżyła moją fryzurę, ociepliła ją i dodała jej życia!
Inspirowałyśmy się fryzurą ze zdjęcia poniżej:

Moje włosy są proste, dlatego wygląda to troszkę inaczej, jednak efekt końcowy mnie zachwycił! Na zdjęciach włosy są wyprostowane, dlatego nie widać dokładnie jak są obcięte. Stopniowanie widać na zdjęciach na samym dole.





Tak wyglądały włosy bezpośrednio po strzyżeniu i farbowaniu, a oto jak wyglądają dzisiaj. Dodały mi więcej zdrowego blasku, energii i pewności siebie! Dominika - dziękuję :* i polecam serdecznie usługi fryzjerskie tej Pani.

Uff, to tyle na dzisiaj. Sporo informacji, a tylko jeden post by to wszystko zebrać ;)

Buziaki :*