poniedziałek, 17 grudnia 2018

Małe przyjemności - Świąteczny Haul z Biedronki



Witajcie, kochani! ;)

W tym tygodniu naprawdę poczułam Święta! Dopiero teraz, pomimo że w marketach można je zauważyć już od listopada, a nawet od października w skrajnych przypadkach.. No, nie popieram tego ale cóż zrobić. Może to za sprawą tego,że mamy już ww domu żywą choinkę i właśnie zabieram się do robienia pierogów ;) Grudzień to czas promocji, wszechobecnych światełek, błyskotek, zapachów korzenno-słodko-waniliowych i promowania zestawów prezentowych. Moim ulubionym marketem do codziennych zakupów jest oczywiście Biedronka, nie tylko dlatego, że jest blisko mojego miejsca zamieszkania ale też podoba mi się asortyment, ceny, to, że można tam niedrogo kupić produkty znanych marek. Mają też swoje produkty tworzone we współpracy z dobrymi jakościowo markami.


Odbiegając troszeczkę od tematu, a zmierzając do dzisiejszego posta właśnie, muszę powiedzieć że ostatnimi czasy zmagam się bardzo z przesuszeniem, podrażnieniem i zmęczeniem skóry twarzy, osłabieniem włosów i bardzo złym stanem okolic oczu. Jest to spowodowane wieloma czynnikami, na pewno zimnem na zewnątrz, suchym powietrzem w domu z powodu ogrzewania, niewyspaniem i brakiem witamin. Ciągle jestem w trasie, w biegu, w stresie (choć ostatnio w takim pozytywnym, motywującym, to jednak odbija się to widocznie na mojej twarzy). I oglądając ostatnią gazetkę Biedronki o tematyce kosmetycznej, poczułam że nadchodzi zbawienie w idealnym dla mnie momencie. W ofercie było mnóstwo ciekawych maseczek i produktów do twarzy a także do makijażu, po które postanowiłam niezwłocznie się udać. Obawiałam się,że nie znajdę ich na półkach, bo tak też często niestety bywa, ale na szczęście udało mi się dostać wszystko, co chciałam zakupić.

Zaczniemy sobie od pielęgnacji bo też jest ona dla mnie największą zagadką i liczę bardzo, że mnie pozytywnie zaskoczy.

Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę są brokatowe maseczki do twarzy w saszetkach, pakowane po 2 sztuki w świątecznym wydaniu. Są to maseczki peel-off, czyli zastygające na twarzy, które odrywamy w jednym kawałku. Mają bardzo sympatyczne warianty zapachowe, z tego co wyczytałam na opakowaniu. Są to oczywiście maseczki mocno inspirowane słynną i bardzo drogą maską Glam Glow. To właśnie Glam Glow była pierwowzorem masek w których pływały duże kawałki brokatu, a również gwiazdeczki i inne tego typu błyskotki. Miałam kiedyś maseczki tego typu z Rossmanna z serii Selfie Project ale były naprawdę słabe, nie robiły nic i zbyt mocno pachniały. Co do tych z Biedronki mam nadzieję, że będą lepsze od tamtych i dadzą jakikolwiek efekt oraz będą relaksować zapachem zamiast drażnić.


Kolejna bardzo ciekawa seria, którą zauważyłam w gazetce to Beauty Week firmy Marion. Jest to siedem różnych maseczek na każdy dzień tygodnia, zamkniętych w jednym opakowaniu. Bardzo ciekawy pomysł, fajna forma pielęgnacji zachęcająca do systematyczności i do znalezienia każdego dnia 15 minut na zadbanie o swoją buźkę ;) Dzisiaj użyłam pierwszej, tej poniedziałkowej - ponieważ fajnie się złożyło że właśnie mamy poniedziałek i dzisiaj poczyniłam te zakupy. Jest to Madagaskar, maska kremowa, lekka, mocno nawilżająca. Zmywamy po 15 minutach letnią wodą, twarz po tej maseczce jest fajnie jędrna, gładka i napięta ale nie tak nieprzyjemnie napięta jak podczas przesuszenia tylko jak pozytywnie.



Następny wart uwagi produkt - Be beauty trzy różne maseczki z glinką, również w jednym opakowaniu, w formie takich trójkącików saszetkowych. Mamy maskę oczyszczającą, detoksykującą i regenerującą. Nie próbowałam ich jeszcze, ponieważ najpierw postanowiłam sobie zrobić ten Beauty Week z Marion a dopiero później dobiorę się do tych ;) Mogą być dla mnie fajne, ze względu na to, że mam cerę tłustą i skłonną do zanieczyszczeń, grudek, małych wyprysków a glinki działają oczyszczająco, matująco i robią skórze detoks.


Coś, czego też już dzisiaj użyłam, i było po prostu boskie, to peeling do ciała z miodem i cynamonem Organic Shop. W Lidlu widziałam peeling z tej serii migdałowy, na który miałam oko od dłuższego czasu ale nie byłam zachwycona jego zapachem, poza tym były porozlewane i obklejone nieestetycznie. W Biedronce znalazłam ładne, czyściutkie produkty i do tego gdy ujrzałam wariant zapachowy z cynamonem i miodem... po prostu kocham takie zapachy na zimę! Rozgrzewające, słodkie, ciepłe i otulające. Świetnie wygładza skórę, nawilża ją, nadaje się też do twarzy, ponieważ zmiękczył mi buzię i zlikwidował suche skórki powstałe w okół nosa przez tragiczne przesuszenie. Coś fantastycznego, gęsta i ciągnąca konsystencja, przez co jest wydajny, rozprowadza się gładziutko, delikatnie się 'mydli' podczas pocierania ale nie tworzy piany tylko taką białą warstewkę. Mogę z czystym sumieniem polecić, szczególnie teraz o tej porze roku.


Ostatnia rzecz z pielęgnacji nie będzie z Biedronki. Zakupiłam ją w bardzo dziwnym miejscu a mianowicie w sklepie z używaną odzieżą, gdzie często chodzę z mamą szukać perełek ubraniowych. Przy kasie czasami są nowe, zafoliowane kosmetyki w większych ilościach. Zauważyłam i kupiłam bardzo ciekawy i przydatny dla mnie produkt - odżywkę do włosów wypadających z Bazylią Vis Plantis Basil Element. Bardzo ładnie, delikatnie pachnie bazylią, ma lekką konsystencję. Nakładamy ją po umyciu szamponem na całe włosy od nasady po końce oraz na skórę głowy, wmasowujemy, odczekujemy około 3 minuty i spłukujemy. Podoba mi się to, jak układają się i wyglądają po niej moje włosy, są miękkie. Nie wiem na ile pomoże na wypadanie włosów ale to już okaże się kiedy zużyję całość. Opakowanie ma 300 ml produktu, jest stojące z pompką jak mydło w płynie. Nie wiem gdzie można ją dostać na bieżąco ale jeśli mi się sprawdzi, wrócę do tego sklepiku po zapas :)


Z pielęgnacji przebrnęliśmy już przez wszystko więc przejdziemy do makijażu i tutaj będą to produkty z jednej serii. Pewnie wszyscy już wiedzą, że w Biedronkach jest szafa kosmetyków kolorowych Bell, która to firma wypuszcza co jakiś czas ciekawe edycje limitowane. Teraz przed Świętami i Sylwestrem pojawiła się bardzo ładna wizualnie, błyszcząca seria Carnival. W jej skład wchodzą 4 kolory cieni do powiek foliowych w wybitnie zaskakującej formulacji czy też konsystencji. Są zbrylone w grudki, jakby lekko mokre, kremowe ale nadal sypkie. Ja z tych 4 kolorów wybrałam 3 - najjaśniejszy, miedziany i najciemniejszy. Był jeszcze taki ciemny brąz o dość chłodnych, ziemistych tonach ale uznałam że niewiele różni się od tego grafitu, który jest najciemniejszym cieniem z serii. Są też pomadki - błyszczyki winylowe ale nie kupiłam ich, ponieważ nie jestem fanką mocno napigmentowanych produktów do ust które nie zastygają. Rozlewają się brzydko poza kontur ust i wszystko brudzą, aczkolwiek kolory były bardzo ładne. To samo dotyczy półtransparentnych pomadek brokatowych które również wchodzą w skład tej serii. Ale zakupiłam sobie puder rozświetlający Vanilla Sugar, który ma tak słodki zapach jak budyń waniliowy, trochę przypomina pudry Lovely, te z serii Sweet kissing powder, jednak chyba mocniej czuć w nim wanilię. Można używać tego pudru jako rozświetlacza, można go aplikować na dekolt oraz dodawać do balsamu do ciała. Fajnie wygląda pod  łukiem brwiowym, w wewnętrznym kąciku oka a nawet na całej twarzy, bo pomimo że mocno się błyszczy i posiada drobinki, to sama jego formuła jest dość matowa i ekstra wygładza skórę. Zamierzam zrobić dla Was makijaż tymi produktami na instagramie na dniach ;) Myślę, czy nie kupić jednego koloru błyszczyka z tej serii żeby cały makijaż był wykonany produktami Bell. Zobaczymy, tymczasem zobaczcie sobie te produkty w przybliżeniu:








I to wszystko z moich przedświątecznych zdobyczy kosmetycznych. Planuję zrobić również Haul ubraniowy i akcesoria oraz post kulinarny Świąteczny :) Także spodziewajcie się niedługo takiej tematyki, a teraz się z Wami żegnam i lecę przygotowywać farsz na pierogi

Buziaki :*

niedziela, 11 listopada 2018

Życie z depresją, zaburzenia odżywiania kontra obsesja doskonałości

Witajcie, kochani!

Ostatnio pisałam tutaj jeszcze na początku lata, więc minęło już sporo czasu odkąd ostatnio miałam chwilkę żeby usiąść i tu dla Was coś napisać. Mamy w tym roku wyjątkowo piękną jesień, kolorową i ciepłą, więc ciężko się trzymać stwierdzenia, że jesień to pora depresyjna, która przynosi brak motywacji, lenistwo i ogarniającą niemoc - bo tak zazwyczaj jest w przypadku wielu osób.
Dzisiaj bardzo osobiście... bo dzielenie się z innymi jest ważną wartością :)


Jest tak również i w moim przypadku, ale bynajmniej nie jest to kwestia jesieni, ani żadnej innej pory roku czy jakichkolwiek czynników zewnętrznych. Faktem jest że zmagam się z wieloletnią, nawracającą depresją. Mam też zaburzenia odżywiania, o czym krótko wspominałam już w postach na przestrzeni lat. Wiele osób nie potrafi się samemu przed sobą przyznać do tego, że ma taki problem i że nie jest to już tylko gorszy humor, gorszy dzień lub zły tydzień ale jest to coś długotrwałego, zakorzenionego w naszej głowie, czego nie potrafimy zmienić pomimo prób i starań.


Zanim powrócimy do pisania o stylu życia, dbaniu o figurę, kosmetykach, jedzeniu i innych ciekawych tematach życia codziennego, postanowiłam wrzucić nieco cięższy temat.
Jest to blog o nazwie 'Reach perfection' co w przełożeniu na nasz wspaniały język oznacza 'Dosięgnąć perfekcji'. Zakładając tą stronę już niemalże 5 lat wstecz,miałam właśnie takie dążenia i ideały. W naszych czasach z każdej strony jesteśmy atakowani przez wizję idealnego życia, idealne zdjęcia nieskazitelnych kobiet i mężczyzn z idealnymi ciałami, włosami, twarzami, mieszkaniami, stosujących najlepsze diety, podróżujących, rozwijających swoje pasje i osiągających same sukcesy. Nie ma w tym wszystkim miejsca na porażkę, gorsze momenty, zawahania, smutek, niepewność, niedoskonałości ciała i umysłu. A przecież codzienność składa się w dużej mierze z nieperfekcyjności. Jak możemy w tak wypaczonym świecie czuć się wartościowi, jeśli na przykład nie wpisujemy się we wzorzec osoby idealnej, która ma w internecie zdjęcia swojego wspaniałego życia wrzucane praktycznie w każdej sytuacji?


Kiedy jeszcze chodziłam do szkoły, próbowałam różnych sposobów na odnalezienie swojej drogi w życiu, swojego miejsca, czegoś, co chciałabym robić, do czego chcę dążyć. Niestety żadna z tych prób nie zakończyła się sukcesem, ponieważ zawsze wydawało mi się że nie robię czegoś na tyle perfekcyjnie na ile bym chciała. Zawsze widziałam jakieś niedociągnięcia, efekty mojej pracy były dla mnie niewystarczające, widziałam że inni są lepsi. (A przynajmniej tak mi się wydawało, bo trudno ocenić obiektywnie samego siebie). Chciałam zrobić tak wiele ale nie wiedziałam jak zacząć i co wybrać, przez co nie robiłam nic albo robiłam wszystko chaotycznie i byle jak. Nie mieściło mi się (i nadal nie mieści) w głowie, jak inni mogą być tak poukładani, zorganizowani, sumienni.


Jedną z rzeczy, w które przelewałam to swoje niezadowolenie była moja waga, figura.
Ciągle wydawało mi się że jestem za gruba, że coś mam za wielkie, za małe, nie takie jak powinno być. I chociaż nigdy nie chorowałam na anoreksję/bulimię to od czasu gdy skończyłam jakieś 16 lat ciągle zmagałam się z zaburzeniami odżywiania. Na przemian przejadałam się czymś niezdrowym i głodziłam, próbowałam diety w której piłam tylko soki, jogurty, kefiry. Później jadłam na przykład normalnie ale nie mogłam poradzić sobie z wyrzutami sumienia więc ćwiczyłam całymi dniami ponad swoje siły, i to do tego stopnia że potrafiłam nie iść do szkoły żeby jeździć cały dzień na rowerze albo chodzić byle gdzie, żeby tylko spalić kalorie.



Zmagam się z tym problemem do teraz, chociaż odkąd skończyłam 25 lat moja waga poszła w górę i nie jestem w stanie już zejść do wagi, którą miałam w swoim 'najlepszym' okresie - między 20 a 25 rokiem życia. Udaje mi się nad tym panować, ale mam lepsze i gorsze momenty. Kiedy nadejdzie ten gorszy, ciężko mi utrzymać dietę i znaleźć siłę na odpowiednią ilość aktywności fizycznej. Jestem ciągle na huśtawce, ale wydaje mi się że dość dobrze radzę sobie z ukrywaniem tego przed światem, ponieważ z zewnątrz mało kto by na to wpadł, że zmagam się z czymś takim. Jedyną największą bolączką jest to,że nie mogłam nigdy być tak radosna i wesoła jak inni bo ciągle mi coś przeszkadzało :)



Uwielbiam gotować, eksperymentować w kuchni, niestety nie mam ostatnio kompletnie czasu i motywacji aby to robić. Od czasu kiedy zamieszkałam na rok w Krakowie, dużo się zmieniło w moim podejściu do życia. Mogę śmiało powiedzieć że ten rok oraz okres kilku miesięcy przed i po, był najtrudniejszym momentem w moim życiu. Byłam wtedy bardzo samotna, podjęłam kilka wyjątkowo chybionych decyzji, które przyniosły mi straty moralne, finansowe i emocjonalne. Przerwałam na własne życzenie poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa w swoim życiu.
Wtedy zaburzenia odżywiania odezwały się ze zdwojoną siłą. Mając mało czasu na gotowanie i utrudnione warunki, jadałam głownie na mieście lub produkty gotowe co odbiło się strasznie na mojej figurze. Wkładając wszystkie siły w to, żeby panować nad swoim ciałem myślę, że jakoś udaje mi się tuszować walkę jaką codziennie ze sobą toczę i pozostaję dla otoczenia cały czas taka sama.




Wracając do obsesji doskonałości, to dość zawstydzające. Ciężko przez cały czas być osobą jak z obrazka, książkowym przykładem i wzorem do naśladowania którego tak naprawdę nikt nie potrzebuje. Nie wiem jaki procent z Was też ma to samo co ja, czuje to samo i myśli tak samo, ale czuję się upokorzona tym że nie umiem zrobić idealnego zdjęcia, uchwycić wszystkiego co robię, być cały czas fotogeniczna, przygotowana do tego by dzielić się swoją codziennością z innymi. I ogarnia mnie złość że inni potrafią to robić a ja niestety nie. Denerwują mnie na co dzień najbardziej banalne rzeczy, dlatego że muszę być we wszystkim doskonała, zamęczając tym siebie i innych. Nie mogę znieść że pomadka nie jest idealnie równo nałożona lub że gdy jem to mi się brzydko rozmazuje. Co chwilę poprawiam włosy, wścieka mnie że błyszczy mi się cera i co 5 minut sięgam po bibułki matujące. Mam do siebie pretensje gdy gorzej się czuję i nie tryskam energią, co chwilę poprawiam ubranie bo wydaje mi się że źle leży i że wyglądam w nim grubo. Nie cierpię uczucia pełnego żołądka gdy zjem bo wydaje mi się że ważę 200 kilo i wszyscy też czują to że ja sama czuję się jak słoń. Jestem przez to humorzasta, porywcza i trudna a pozornie  proste rzeczy czasami wydają się nie do przejścia i przytłaczają. I pomimo że nikt przecież nie widzi tych szczegółów bo każdy dookoła myśli o swoich sprawach i skupia się głównie na sobie, to natręctwa nie pozwalają mi się cieszyć każdą chwilą i rozluźnić się chociaż na moment.



Trudno jest walczyć ze swoimi 'demonami' i znaleźć w końcu sposób na to, żeby spokojnie, szczęśliwie iść przez życie i  nie przejmować się drobiazgami. Do tej pory do tego nie doszłam, mam tylko nadzieję że kiedyś mnie to czeka i że gdzieś tam w przyszłości doświadczenia zebrane po drodze sprawią, że wszystko co teraz jest problematyczne, wtedy stanie się nieistotne.


Serdecznie ściskam wszystkich tych, którzy czytając to znaleźli trochę z siebie w tym tekście, i rozumieją to co jest tutaj opisane. A ja dalej będę dla Was pisać o tym, co uda mi się odkryć - w dietetyce, kosmetyce, sporcie.. bo po prostu kocham to robić i jest to dla mnie ważne. A to co sprawia nam radość powinniśmy robić jak najczęściej! Życzę każdemu, kto tak jak ja, nie wie czego tak naprawdę w życiu pragnie i odczuwa brak, którego nie umie zdefiniować, by odnalazł swoją równowagę i dotarł do celu, gdziekolwiek ten cel się znajduje :)
|
Buziaki! :*

wtorek, 22 maja 2018

Nabla Soul blooming - Powiew kwiatów w makijażu ;)

Witajcie, kochani!
Dzisiaj bardzo konkretnie, ponieważ skoncentrujemy się na tylko jednym, wyjątkowym produkcie kosmetycznym. Będzie to paleta, i to nie byle jaka paleta! Mowa o Nabla Soul Blooming, palecie świeżej, wyjątkowej, wiosennej. Kolory są lekkie, unikatowe i utrzymane w pastelowej tonacji, może poza pojedynczymi wyjątkami. Można tą paletą zbudować niezliczoną ilość makijaży, nie tylko dziennych ale też mocniejszych, wieczorowych, artystycznych, kolorowych.



Mamy tu kolory zarówno ciepłe jak i chłodne, co sprawia, że paleta jest uniwersalna i każdy znajdzie w niej coś dla siebie (No, chyba, że nie lubicie kolorów w makijażu i stawiacie na naturalne tony).


Pierwsza rzecz, która mnie urzekła, to dość solidne, błyszczące opakowanie, które jest również leciutkie i poręczne. Paleta jest przepiękna, wiosenna właśnie. Kojarzy mi się z letnią sukienką, zwiewną i kolorową, do której możemy dopasować makijaż tymi cudownymi cieniami.


Jakość palety jest genialna. Bardzo podoba mi się, jak kolory się łączą, rozcierają i budują. Nie trzeba tu wiele pracy, aby uzyskać intensywny efekt. Kiedy nałożymy je na mokro lub na bazę/korektor, uzyskujemy pigmentację identyczną jak kolor cienia w palecie. A to jest zawsze przez nas pożądane, kiedy decydujemy się na zakup jakiejś palety - chcemy odzwierciedlić idealnie kolor który widzimy, na naszej powiece :) Starałam się pokazać zdjęcia palety pod każdym kątem, aby każdy cień wyglądał w miarę wiarygodnie i realistycznie. Wydaje mi się, że na zdjęciach kolory wyglądają niemal identycznie jak w rzeczywistości.


Matowe cienie nie są suche i nie osypują się praktycznie wcale. Blendowanie to przyjemność, wystarczy kilka ruchów pędzla. Każdy kolor z każdym się komponuje, więc nie da się tą paletą zrobić sobie optycznej krzywdy. Co do cieni perłowych i foliowych, radziłabym nakładać je na korektor lekko jeszcze wilgotny pędzlem a potem dołożyć palcem dla zbudowania błysku.
Ja w makijażu poniżej nałożyłam cień foliowy duochromatyczny na wcześniejsze cieniowanie matami - konkretnie na cienie: Flowery oraz Anemone. Najpierw pędzelkiem płaskim wklepywałam je w środek powieki, później dołożyłam palcem. Osyp był minimalny, i nie zawierał pigmentu, jedynie drobinki.

Nie mogę nie wspomnieć o wyjątkowym cieniu, dla którego głównie kupiłam tą paletę - Honey drip. Jest to perłowy biały cień z dużymi drobinkami złota, który daje tak niepowtarzalny efekt, że muszę wykonać makijaż opierający się głównie na tym cieniu. W tym makijażu nałożyłam go w wewnętrzne kąciki oka. Oceńcie sami jak wyszedł finalny efekt pracy z tą wspaniałą paletą, którą szczerze polecam każdej miłośniczce kolorowych, rajskich makijaży!

I tutaj znowu starałam się zrobić zbliżenia na oko z obu stron i dokładnie oddać cieniowanie na zdjęciach oraz ten niebanalny błysk cieni foliowych! Całość prezentuje się tak:






Zastanawiałam się czy dokleić sztuczne rzęsy, jednak uznałam że mogłyby przysłonić część cieniowania, a ono jest głównym 'bohaterem' w tym teście, więc rzęsy zostawiłam naturalne.

Co sądzicie o tej palecie? Macie ochotę ją kupić, czy może nie jest w Waszym guście? Chętnie poczytam wrażenia i opinie ;)

Buziaki :*

piątek, 18 maja 2018

Unicorn makeup - nowa moda wśród produktów drogeryjnych

Witajcie, kochani! ;)
Kolorowy szał w szafach popularnych marek kosmetycznych Rossmanna trwa!
Moje ostatnie wizyty i zakupy zainspirowały mnie do stworzenia czegoś naprawdę szalonego, błyszczącego, pastelowego i bajkowego. Odkryłam też kilka zupełnie nowych kolekcji, których do tej pory nie miałam okazji testować i byłam mocno zaskoczona tym, jak wypadają na twarzy.


Jednym z największych zaskoczeń była dla mnie kolekcja kosmetyków AA wings of color.
Cała kolekcja utrzymana jest w pięknych, tęczowych kolorach z holograficznym blaskiem.
Ucieszyła mnie obecność białego eyelinera oraz kilku wzorów aplikacji z kryształków, wybrałam tą mieniącą się różnymi kolorami. Ciekawą formułą jest dla mnie cień-farbka w tubce, oczywiście holograficzny z drobinkami w różnych kolorach, było do wyboru kilka wersji kolorystycznych. Skusiłam się na błękit, gdyż idealnie pasuje do letnich makijaży.


Kolejny raz mega pozytywnie zaskakują też marki Wibo i Lovely. Rozświetlacz płynny Wibo oraz puder mineralny Lovely kupiłam już wcześniej, na promocji -55%. Jednak nie udało mi się wtedy dopaść pudru HD oraz jaśniejszego odcienia rozświetlacza. Tym razem szafy były pełne i uzupełniłam braki. Dodatkowo nie mogłam nie pokusić się o kolejny szałowy produkt, o którym aż huczy ostatnio w makijażowym światku internetowym.


Jest to baza pod podkład nawilżająco-pielęgnująca z Wibo - Unicorn tears. Wzorowana mocno na kultowej już, a niestety dość drogiej bazie Farsali Unicorn Essence. Ponieważ nie mogę sobie na tą chwilę pozwolić na wydanie ponad 200 zł na samą bazę, a chciałabym wypróbować tą innowacyjną formułę, taki zamiennik jest świetnym rozwiązaniem. Baza jest bardzo leista, delikatnie lepka, pięknie i słodko pachnie wanilią z owocami (w moim odczuciu). Jest lekko różowa i połyskująca, ale połysku nie widać na twarzy. Pięknie nawilża i zmiękcza skórę, bardzo podoba mi się to jak po tej bazie wygląda makijaż ale też używam jej jako serum pielęgnacyjne na dzień.


 Muszę przyznać,że Wibo co raz większe wrażenie robi na mnie swoimi nowościami. Z każdą kolekcją są bardziej na czasie a jakość produktów dorównuje drogim markom. Zapachy również są boskie, w tym sezonie jest trend na słodkie zapachy i smaki kosmetyków. Co oczywiście mi odpowiada, ponieważ kocham wszelkie spożywcze zapachy w kosmetykach.

To nie koniec o tej marce, ponieważ jest jeszcze wspaniały bronzer Beach cruiser, który jest hitem na lato i niesamowicie aksamitnie się rozprowadza po skórze. Nadaje się zarówno do konturowania jak i ocieplania twarzy, ze względu na to, że nie jest ani zbyt ciepły, ani zbyt szary. Jest to uniwersalny kosmetyk do twarzy i ciała. Posiadam odcień 02 cafe creme. Odcień 01 jest lekko cieplejszy, a 03 jest już bardzo intensywny, dlatego ten środkowy wydaje mi się idealny dla osób o ciepłej, lecz nie aż tak ciemnej karnacji.


 Kto często ogląda moje makijaże na instagramie lub czyta bloga, ten wie, że nie przepadam za doklejaniem szcztucznych rzęs. Oczywiście na sobie, ponieważ moje rzęsy są dla mnie wystarczająco długie. Stosuję odżywkę Long4lashes na przemian z Biotebalem i rzęsy wyglądają zadowalająco.
Ale dzisiaj makijaż będzie na tyle intensywny i 'ciężki' że rzęsy są wprost niezbędnym elementem i pokusiłam się o kupno nowości Rossmannowskiej, czyli rzęs Lash couture model Midnight. Są to bardzo długie, dramatyczne wręcz rzęsy, które powiększają oko i dają efekt skrzydeł motyla, co tutaj idealnie pasuje. Rzęsy posiadają klej w opakowaniu, łatwo się aplikują i ściągają, nie wyrywając naturalnych rzęs.



Do zbudowania cieniowania oka użyłam paletki Too faced white chocolate, mam ją już dość długo, i jest to jedyny produkt, który nie jest nowością. Paletka jest delikatna, i wiele negatywnych recenzji oglądałam na youtube. Jednak ja rozumiem doskonale zamysł producenta. Paleta jest dzienna, subtelna i stworzona do uzupełniania takich właśnie makijaży.



Użyłam cieni: Lavender cake oraz jasnego, dużego cienia na górze palety, którego nazwy niestety nie widać na zdjęciu :) Różowy brokat w wewnętrznym kąciku, na dolnej powiece i nad załamaniem pochodzi z palety Chocolate rose gold makeup revollution :)

Na twarzy mam bazę Wibo unicorn tears oraz wygładzającą bazę NovAge z Oriflame (poprzedni post). Podkład to Maybelline Superstay 24h. Korektor - Lovely Liquid camouflage 02.
Odcięłam powiekę ruchomą korektorem, łuk brwiowy zmatowiłam jasnym, białym cieniem z palety Too faced. Na wewnętrzny kącik nałożyłam cień Lavender cake, na resztę powieki ruchomej aż do linii brwi nałożyłam płaskim pędzelkiem dość grubą warstwę cienia z AA w tubce. Załamanie odcięłam białym eyelinerem, wyciągając koniec kreski w górę. Linię rzęs też podkreśliłam białym eyelinerem, wyciągając długą jaskółkę równoległą do górnej kreski. Na dole w wewnętrznym kąciku zrobiłam efekt kociego oka również tym eyelinerem. We wgłębieniu nad kreską przy łuku brwiowym nałożyłam cień Luxe z palety Rose gold. To samo zrobiłam na dolnej powiece od połowy w stronę zewnętrzną oraz w wewnętrznym kąciku oka. Dolne rzęsy 'wytuszowałam' na biało również białym eyelinerem AA. Górne wytuszowałam mascarą Oriflame The one (w poprzednim poście recenzja) oraz dokleiłam sztuczne rzęsy. Twarz wykończyła bronzerem Beach cruiser oraz rozświetlaczem z palety Wibo I choose what I want - Emerald mist. Tym samym rozświetlaczem podkreśliłam dekolt oraz ramiona. Na koniec nakleiłam aplikację AA z kryształków cza czoło oraz pod oczy. Włosy upięłam w luźny warkocz, wcześniej dopięłam kilka kolorowych pasemek i dodałam błyszczącą opaskę. Sukienka, którą mam na zdjęciu pochodzi z Tally Weijl.

 Oto efekt końcowy:






To wszystko na dzisiaj,
Buziaki! :*