poniedziałek, 4 lutego 2019

Test palety Lovely Candy Box i kilka perełkek kosmetycznych

Witajcie, Kochani!


Na moim instagramie (KLIK) pojawiła się zapowiedź makijażu w ciepłych, brzoskwiniowych tonach z mocnymi, metalicznymi ustami. Bardzo spodobał Wam się ten makijaż i dostałam sporo pytań o produkty, którymi go wykonałam a w związku z tym przychodzę dzisiaj z odpowiedziami na wszystkie te pytania i prośby :)


Jak zapowiedziałam 2 tygodnie temu, chciałam dobrze przetestować nową paletkę cieni z kolekcji Lovely o nazwie Candy Box. Posiadam już dwie wcześniejsze palety Lovely, które mają podobny design i również są w kolorystyce nieco brzoskwiniowej - Peach Desire oraz Choco Bons.
Tamte palety jakościowo jednak nie są tak fajne, jak najnowsza. Zaskoczyła mnie na całej linii, nie tylko ładnym doborem kolorów i pięknymi, duochromowymi foliowymi cieniami ale też pigmentacją i łatwością aplikacji na powiece.


Przez ostatni czas praktycznie na każde swoje wyjście wykonywałam nią makijaż i sprawdziła się genialnie, ponieważ taka kolorystyka podbija moją niebieską tęczówkę oka i świetnie rozświetla, powiększa oczko w połączeniu z ładnie dobranymi sztucznymi rzęskami i na przykład obrysowanym oku czarną kredką/eyelinerem. Nie mamy tutaj kolorków aż tak intensywnych żeby zrobić mocne smokey eyes albo coś wyrazistego, ciemnego ale samo nasycenie tych kolorów daje nam sporo możliwości. Podam przykład, byłam ostatnio na Wernisażu na zamku w Toszku gdzie są wystawione prace świetnej artystki i mojej bliskiej znajomej, Agnieszki (Link do strony FB) Wykonałam sobie delikatny, rozświetlający makijaż w eleganckim stylu. Sprawdził się idealnie na tę okazję. Tak samo, gdy wybierałam się na większe zakupy. Kiedy maluję klientki, również robię sobie delikatny makijaż i ta paleta sprawdza się do tego w 100%.



Oto swatche cieni i tych metalicznych i matowych na suchej ręce bez żadnej wilgotnej bazy lub kremu.

A tak prezentuje się makijaż wykonany tą paletką, który można już było obejrzeć na instagramie oraz na moim makijażowym FP na faceboooku.(KLIK)





Do wykonania tego makijażu użyłam również:

Podkład L'Oreal Infaillible 24h fresh wear w odcieniu 125 - naturel rose.
Nowa wersja podkładu przypadła mi do gustu o wiele bardziej, niż poprzednia, której używałam namiętnie kilka lat temu i zużyłam kilka opakowań. Podkład w starszej wersji był ciężki, wyświecał się i widać go było mocno na skórze. Nie zapychał mnie i nie miałam po nim żadnych problemów, jednak ulepszona formuła w nowym podkładzie jest jakby stworzona dla mnie. Jestem posiadaczką cery mieszanej w kierunku do tłustej, często po wykonaniu makijażu świecę się już pół godziny po nałożeniu go. Tutaj podkład trzyma się bez zarzutu i gdy połączę go z matującym pudrem, np ryżowym z Wibo albo tym do bakeingu z Lovely, nic nie jest w stanie ruszyć go przez dobre 6 godzin. W moim przypadku to naprawdę dużo, zdarzyło mi się przesiedzieć w nim prawie całą noc i również wytrzymał, chociaż świecił się już trochę w strefie T.


Pomimo, że mamy 'rose' w nazwie, co może wskazywać na różowe tony, podkład jest dość mocno żółty. Poprzednia wersja w tym samym kolorze jest chyba troszkę bardziej neutralna i nie aż tak żółta. Mam cerę ciepłą, nie aż tak bardzo jasną ale zimą jest już dla mnie odrobinkę za ciepły co się odcina od szyi i dekoltu. Dlatego rozjaśniłam go w strategicznych miejscach korektorem z Catrice Liquid camouflage oraz bielącym pudrem na linii żuchwy. W takiej konfiguracji wyglądał nieskazitelnie. Przyjmuje pięknie sypkie produkty - puder, bronzer, róż rozświetlacz. Gdy użyję chociaż jednorazowo samoopalacza, kolor jest już w 100% trafiony i dopasowuje się do reszty ciała.



Konturowanie twarzy w tym makijażu wykonałam jednym produktem, w którym mamy aż 3 produkty jednocześnie. Do tego wszystkie są świetne, mają idealne tony i ekstra konsystencję. Do tego jest to produkt tani jak barszcz. Niestety był w limitowanej, Walentynkowej edycji z tamtego roku w szafie Bell w Biedronkach. Można poszukać go gdzieś na allegro lub na innych stronkach,bo naprawdę warto go mieć. Katuję go całą zimę, odkąd odkopałam go z moich zbiorów i noszę go zawsze przy sobie. Zajmuje mało miejsca w kosmetyczce, wrzucamy jeden produkt zamiast trzech :))


Na ustach mam pomadkę Deborah Milano, która była w poście o ulubieńcach roku 2018 do którego Was odsyłam po więcej ciekawych produktów, które polecam :) Jest to odcień 52, głębokie bordo z metalicznymi drobinkami. Bardzo wytworny kolor i ładnie wybiela zęby, co jest dodatkowym plusem.


Pod makijaż użyłam bazy matującej Vollare, którą kupiłam na wyprzedaży w Biedronce za jakieś 6,50 zł :) Miałam co do niej wielkie nadzieje bo producent pisze na opakowaniu, że ma być naturalna i beztłuszczowa, co dla mojej cery brzmi wręcz idealnie. Konsystencja tej bazy jest żelowa, leciutka i troszkę wodnista. Jest całkowicie przezroczysta, nie jest śliska ani silikonowa. Więc zapowiada się świetnie.. Szybko się wchłania, faktycznie matuje i wygładza cerę. Podkład na niej wygląda bardzo ładnie, rozprowadza się dobrze. Wydaje mi się że przedłuża mat i trwałość podkładu, spełnia swoje zadanie. Niestety.. używałam jej kilka razy i za każdym razem mam wrażenie,że mnie zapycha dość konkretnie. Na drugi dzień mam kilka czerwonych bąbli, bolących i twardych. Robią się też malutkie grudki podskórne, pojedyncze. Nie wiem czy to na pewno wina tej bazy bo ostatnio zmieniłam dietę, jestem na konkretnym detoksie i też może to jest powodem, ale za każdym razem gdy użyję właśnie tej bazy, pryszcze pojawiają się niemalże natychmiast. Odstawię ją na jakiś czas i użyję ponownie, żeby się upewnić czy mogę ją polecić, ponieważ jeśli chodzi o efekt jaki daje, jest naprawdę bardzo fajnym produktem.


Do makijażu mam również doczepione sztuczne rzęsy. Jest to model Midnight marki Lash couture, które były kiedyś w Rossmannach, miały tam swoją małą szafkę. Teraz już ich tam niestety nie widziałam, a szkoda, bo są naprawdę piękne i dość wygodne. Ostatnio spędziłam w nich 3 dni, nie ściągając ich na noc, ponieważ moje rzęsy niestety ostatnio strasznie mi powypadały. Jest to skutek odstawienia odżywek, teraz czekam aż mi odrosną, więc kiedy jestem na wyjazdach, noszę właśnie te sztuczne rzęsy i jestem zadowolona. Nie trzeba co chwilę ich doklejać czy poprawiać, siedzą idealnie na oku cały czas.

I to wszystko na dzisiaj, mam nadzieję że makijaż jak i recenzja kosmetyków, które użyłam, podobała się Wam i jest przydatna oraz wyczerpująca ;)

Buziaki :*