niedziela, 8 grudnia 2019

Najlepsze palety cieni roku 2019

Witajcie, Kochani! ;)
No i stało się, mamy ostatni miesiąc roku. Zbliżamy się do podsumowania wszystkiego, co się wydarzyło oraz co nowego udało nam się w tym roku odkryć.
W temacie kosmetycznym byliśmy wręcz bombardowani nowościami, było bardzo ciężko się zdecydować na kilka produktów przy tak ogromnym wyborze. Jednak udało mi się upolować kilka prawdziwych perełek z każdej z kategorii.
I właśnie dzisiaj sobie zaczniemy już powoli podsumowania roku 2019 i zaczniemy sobie właśnie od palet cieni do powiek, bo one najbardziej kuszą moje oko i uwielbiam je testować.
Jako typowa sroka, jestem fanką błysku i ciekawych formuł oraz nietuzinkowych kolorów.

Palety, które kupiłam były przede wszystkim uzupełnieniem dla mojej kolekcji, czyli szukałam kolorów i wykończeń, których jeszcze nie mam, i były mocno zróżnicowane. Stawiałam też na stosunek jakości do ceny czyli szukałam prawdziwych perełek przyjaznych dla mojego portfela :)

Zacznę od palety najdroższej, ponieważ jest to Huda Beauty, paletka w typowo letniej kolorystyce. Dostępne były trzy warianty kolorystyczne - różowy, zielony oraz pomarańczowy. Ja wybrałam ten ostatni Neon Orange, kolory są mocno nasycone i pięknie prezentują się na oku. Maty są bardzo mocno napigmentowane a błyszczące cienie mają wielowymiarowe drobinki i opalizują na różne kolory ;)





Drugą bardzo udaną paletą, która jest tania i genialna jakościowo, jest Wibo Nude Heartbreaker. Tym razem coś w spokojnej,neutralnej kolorystyce która pasuje praktycznie każdemu. Zaskoczyła mnie ta paleta, sięgam po nią najczęściej na co dzień, kolory są bardzo twarzowe i idealnie się ze sobą łączą. Najmocniejszym punktem tej palety jest cień Rich, szampańsko-brzoskwiniowy, drobinkowy cień, który może spokojnie rywalizować z cieniami z paletek wysokopółkowych.

 



Kolejną paletę zobaczyłam w drogerii Natura i nie mogłam przestać o niej myśleć. Ma bardzo nietypową kolorystykę, żywą i odważną. Najbardziej urzekły mnie te zielenie oraz błyszczące topery opalizujące na zielono oraz na różowo. Pigmentacja i praca z cieniami nie budzą żadnych zastrzeżeń, co jest bardzo dużym plusem przy tak intensywnych odcieniach. Kobo Midnight Wonders - zdecydowanie warto mieć ją w swoich zbiorach ;)

 






I ostatnia perełka to mój najnowszy zakup, który już stał się hitem, nie tylko ze względu na piękne kolory oraz przyjemną w pracy formułę ale też wspaniały design opakowania. Jest wyjątkowe, biżuteryjne i może stanowić ozdobę naszej toaletki. Warto wspomnieć o cieniu Dream, który zaskoczył mnie miękką, masełkową konsystencją. Jest to półtransparentny toper, który wspaniale wykańcza ciemniejsze cieniowania.






Tak prezentują się moje najciekawsze wybory palet w tym roku, chociaż może się jeszcze ta kolekcja powiększyć, w końcu na Święta mamy dużo ciekawych ofert i nowych kolekcji :) Jakie są Wasze typy jeśli chodzi o palety cieni? Czy testowaliście którąś z tych, jakie znalazły się w moim zestawieniu? :D

Niebawem pojawi się zestawienie rozświetlaczy oraz pomadek, które mnie zachwyciły w tym roku!

Na dzisiaj to już wszystko,
Buziaki! :*   
     
   

poniedziałek, 9 września 2019

Moja obecna pielęgnacja - Wrzesień 2019

Witajcie, kochani! ;)

Wrzesień nadszedł i wraz z nim przyszły dużo chłodniejsze dni, za oknem prawdziwie jesienna pogoda. Nie ma wątpliwości że lato już za nami, a wraz z nadejściem jesieni przyszedł czas na regenerację zmęczonej słońcem skóry, włosów oraz na utratę wakacyjnych kilogramów  (nie wiem jak wy, ale ja nie wyobrażam sobie urlopu bez lodów i innych pyszności) :)

W ostatnim czasie w moim życiu nie miałam za bardzo możliwości, żeby na bieżąco dbać o odpowiednią pielęgnację, jeśli ktoś zastanawia się dlaczego, to odsyłam do poprzedniego posta. Teraz nadszedł dużo spokojniejszy moment, czas wyciszenia i mogę nadrobić ten czas stosując regularnie  swoje ulubione rytuały pielęgnacyjne. Mam kilka swoich perełek i kilka nowości, o których dzisiaj napiszę. Może znajdziecie coś dla siebie wśród nich i jakoś Was ten post zainspiruje.


Peeling Gommage z Flos-leku, który złuszcza skórę automatycznie, rolując martwy naskórek. Zostawia skórę idealnie gładką, reguluje wydzielanie sebum, oczyszcza pory. Uwielbiam go i polecam dosłownie wszystkim znajomym. Używam go od ponad roku i to już moje piąte opakowanie. Na pewno pojawiał się nie raz na blogu i niezmiennie gości w mojej kosmetyczce. Niesamowicie łagodny i idealny na lato kiedy skóra mocno się przetłuszcza. Używam także do dłoni i stóp żeby złuszczyć nagromadzone przesuszenia.


Również niezmienny ulubieniec od wielu,wielu lat, który ratował mnie z opresji po nieudanej trwałej jeszcze za czasów szkolnych, pomagał przy wypadaniu kiedy byłam niedożywiona na redukcji masy ciała i włosy wypadały mi garściami, pomaga na przełomach pór roku kiedy włosy są również osłabione. Mam bardzo długie, farbowane włosy i właściwe dbanie o nie jest niezwykle ważne żebym mogła zachować taką długość. Od prawie roku nie ścinałam włosów z długości, jedynie stopniowanie i grzywka, są w dobrej kondycji i co jakiś czas wracam do tej wcierki żeby pojawiały się nowe baby hair, włosy rosną też szybciej, mniej się przetłuszczają, są bardziej pełne życia i puszyste :)


Przez ostatnie miesiące z powodu niedosypiania dokuczały mi bardzo podkrążone oczy oraz opuchnięcia i zaczerwienienia w okolicy oczu. Nie mam jeszcze widocznych zmarszczek i przesuszeń w okół oczu więc ciężkie, treściwe kremy mogę sobie darować a bardziej skupiam się na walce z oznakami zmęczenia. Ten żel jest świetny na takie objawy, delikatny i wodnisty w konsystencji, przyjemnie chłodzi i koi, nie roluje się pod makijażem. Wpadł mi w ręce przypadkowo za sprawą pewnego pana, który kupił go dla siebie a niespodziewanie znalazł się w moich kosmetykach ;) Używam 2 razy dziennie i jestem z niego bardzo zadowolona, raczej już nie oddam




A teraz duet idealny - sprawdzony już przeze mnie tonik z 5% kwasem Glikolowym Pixi glow Tonic, który każdy już na pewno zna, bo zyskał niesamowitą popularność w internecie. Z ciekawości kupiłam i zakochałam się, moja tłusta cera go uwielbia. Po 2 tygodniach stosowania wyczyścił mi twarz co do jednej krostki, nie przetłuszcza się po nim prawie wcale. Ostatnio miałam około 3-miesięczną przerwę w jego stosowaniu ale już zaopatrzyłam się w nowe opakowanie i zaczynam kurację od nowa.

Drugi produkt to łagodzący żel aloesowy ze Skin 79, wyrwany ku mojemu zaskoczeniu w Biedronce za 13 zł, miłość od pierwszego użycia! Ja jestem ogromną fanką lekkich, wodnisto-żelowych konsystencji które się szybko wchłaniają i zostawiają skórę matową bez lepkiej, tłustej warstwy. Po przetarciu twarzy tonikiem z Pixi, aplikuję żel na twarz, szyję i dekolt. Smaruję nim też podrażnienia i oparzenia spowodowane opalaniem. Można stosować go na włosy ale jeszcze nie próbowałam bo mam proste i niskoporowate włosy, dlatego nie potrzebuję nakładać na nie niczego oprócz odżywek lub masek do spłukiwania. Ma boski zapach i na pewno zaopatrzę się w większą ilość.



Kolejne nowości u mnie - tym razem do ust. Ja przez długi czas do pielęgnacji ust używałam jedynie balsamów Tender care z Oriflame i niebieskiej pomadki Nivea. Ale ponieważ mam skłonność do robienia się opryszczek na ustach przy podrażnieniu lub osłabionej odporności, mam pewne braki w pigmentacji górnej wargi i lekkie nierówności. Chciałam odpowiednio nawilżyć i ujędrnić usta, żeby wyglądały lepiej.

Pierwszy produkt to ostatnio popularne serum Lip injection od DermoFuture. Jest to hialuronowy wypełniacz ust, w formie białego kremu. Jedyny minus to fakt, że pachnie ono jak krem i jest to średnio komfortowe na ustach, mógłby być mniej perfumowany. Czy coś daje? No, powiększenia jakoś specjalnie nie widzę, jedynie lekko podrażnia skórę ust i mają widoczniejsze kontury, są bardziej ukrwione. Zmiękcza je delikatnie i są gładsze. Fajny gadżet ale bez 'WOW'. Producent zaleca stosować 28 dni dla widocznego efektu, będę stosować i sprawdzę czy coś się wydarzy ;)

Druga rzecz to również serum hialuronowe ale już bardziej w formie olejku czy błyszczyka i to serum akurat ma boski zapach truskawek i pięknie nawilża. Również nie powiększa ale widzę lekkie uwydatnienie ust poprzez nawilżenie ich. Wyglądają zdrowo, także lubię go używać na noc lub rano przed nałożeniem makijażu.





Mój zdecydowany hit - baza budująca do przedłużania paznokci z Biedronki firmy NiuQi, jest to baza kauczukowa kryjąca w kilku naturalnych odcieniach. Posiadam dwa kolory -peach i pink. Na pierwszym zdjęciu paznokcie przedłużone bazą peach, kolejne to kolor pink. Bardzo dobrze się trzymają, poprzednie paznokcie wytrzymały prawie 3 tygodnie i musiałam je zdjąć bo pojawił się spory odrost. Jedyna moja uwaga - trzeba nakładać dosyć cienkie warstwy bo za pierwszym razem nakładałam zbyt grube i nie utwardził mi się dostatecznie, przez co dwa paznokcie mi się lekko rozwarstwiły. Za drugim razem wyszło już idealnie :) Baza kosztuje 12 zł






Dwie ciekawostki marki Avon, ja bardzo lubię ich pielęgnację, tak samo jak moja mama, seria Anew bardzo nam służy. Wypuścili dwie nowości - ampułki z witaminą C rozjaśniające przebarwienia  i odżywiające cerę poszarzałą i zmęczoną oraz maskę żelową przeciw starzeniu się skóry z kapsułkami aktywnymi w środku. Oba produkty stosuję razem na noc 2 razy w tygodniu i jestem zadowolona ze stanu swojej skóry, jest bardziej promienna, nawilżona i napięta. Warto wypróbować nowości Anew, ta marka zawsze pozytywnie wpływała na moją skórę, lubię się z ich produktami. Mają też genialną maskę żelową z serii Hydra efect, niebieska seria dla skóry w każdym wieku, pojawiała się na blogu w poprzednich latach.

I to tyle z mojej obecnej pielęgnacji, jestem bardzo szczęśliwa że mogę wrócić do ulubionych produktów. Widzę już sporą poprawę stanu mojej twarzy i włosów, widzę też że osoby z mojego otoczenia to zauważyły i często słyszę że wyglądam dużo lepiej niż przez ostatnie miesiące. Teraz tylko zostaje powrót do regularnych treningów i formy :) Mam nadzieję, że post będzie pomocny, znacie produkty, które opisałam czy są dla Was nowością? Piszcie, chętnie się dowiem.

Buziaki :*

czwartek, 22 sierpnia 2019

Pokochałam i się tego nie wstydzę, nie oceniam i Ty nie oceniaj..

Witajcie, kochani..

Od ponad pół roku mnie tu nie było i jeśli ktoś się zastanawiał dlaczego to ten wpis będzie, mam nadzieję, wyjaśnieniem i odpowiedzią na wszystkie pytania.
 Długo się zastanawiałam, nosiłam się z tym zamiarem żeby coś takiego napisać, żeby wszystko to co miało miejsce w moim życiu ujrzało światło dzienne. Wiem, że jestem dobrą pisarką i potrafię idealnie ubierać w słowa swoje myśli, jednak nie zawsze umiem słowami wyrażać siebie i swoje prawdziwe uczucia.

Przeżyłam coś bardzo trudnego, bardzo pięknego i coś, co na pewno na zawsze zostawi ślad w moim życiu, w moim sercu i w moim podejściu do świata. Do tej pory żyłam bardzo beztrosko, jestem z natury marzycielką, która kreuje rzeczywistość tak żeby była wygodna, miła i łatwa do przełknięcia.
Najgorsze jest zderzenie z rzeczywistością, której się w ogóle nie zna i nawet nie miało się pojęcia że taka istnieje.



Jako dziecko byłam mocno trzymana pod kloszem i miałam przez to przesrane u rówieśników. Mam bardzo despotycznych i wymagających rodziców, a miałam to nieszczęście że nie spełniłam ich oczekiwań. I może nigdy nie uczyłam się na piątki bo wagarowałam i ledwo przechodziłam kolejne klasy, może nie mam studiów bo je rzuciłam, może nie mam statusu społecznego bo nie obejmuję wysokiego stanowiska, może nie mam męża i dzieci, pomimo że mam 27 lat i nie ułożyłam sobie nijak  życia ale nie zamierzam się niczego wstydzić bo każdy jest wart tyle samo i ma prawo żyć, tak jak sam chce. Mam za to uczucia i mam odwagę żeby iść pod prąd nawet jeśli setki razy mnie porwie i muszę pokonywać drogę od nowa.


Napiszę teraz to, czego moi rodzice wstydzą się najbardziej i co sprawia, że boją się spojrzeń na ulicy i nie przejdzie im to przez gardło na spotkaniach rodzinnych żeby tylko nie zostali wykluczeni i wyśmiani: Byłam w związku z osobą uzależnioną od narkotyków. Mieszkałam ponad pół roku z mężczyzną, który ma taki problem i nie rozumiem jak można coś takiego oceniać jako negatywne lub nie. Takich spraw się nie ocenia, bo każdy zasługuje na miłość. I każdy zasługuje na pomoc.. Ja niestety poległam w tym pojedynku i nie potrafiłam dać pomocy osobie, którą naprawdę pokochałam. I to właśnie on zawsze powtarzał mi, że nie ocenia. Że nic nie jest dobre albo złe, nie ma dobrze albo niedobrze. W życiu są sytuacje, które zmuszają nas do posuwania się za daleko, do przekraczania swoich granic i swojej strefy komfortu.


Zaniedbałam się przez ten czas, zaniedbałam bloga, zaniedbałam swoje pasje i marzenia, odcięłam się od przyjaciół i ciągle byłam zmęczona.  Zniknęłam praktycznie całkowicie z mediów społecznościowych i jeśli do kogoś przestałam się całkowicie odzywać, to szczerze przepraszam. Bywały dni, kiedy nie spałam kilka nocy z rzędu a potem szłam do pracy na 12 godzin i piłam energetyczne napoje wręcz litrami, aż cud że nie nabawiłam się cukrzycy lub arytmii. Wyrzekłam się swoich zasad i przekonań co do odżywiania,stylu życia.. Przestałam uprawiać sporty, podupadłam na zdrowiu i nigdy wcześniej nie miałam tak ogromnych sińców pod oczami. Czuję jakby przybyło mi z 15 lat... Ale to nie jest jego wina, to nie wina nałogu, to tylko i wyłącznie mój wybór bo wiedziałam na co się decyduję. A mimo wszystko chciałam z nim być, bo to wspaniały człowiek o pięknym wnętrzu. I nie występuję tu w roli ofiary, jeśli ktoś sobie pomyśli jaka to  ja jestem biedna i jakie to straszne to naprostuję - absolutnie nie jestem ofiarą w tej sytuacji. Bo wiedziałam co się dzieje i stawiałam temu czoła. Nie pierwszy raz w swoim życiu zaryzykowałam dość konkretnie.



Czułam się, jakbym upadła na samo dno, kiedy rozmazana szłam środkiem miasta kłócąc się z nim lub próbując się dogadać, kiedy oboje nie byliśmy w stanie sobie zaufać. To była dla mnie największa próba, bo całe swoje życie dbałam tylko o samą siebie, próbując wyrwać się spod kontroli rodziców i nie dać im urządzić mojego życia po swojemu. Udało mi się swoje życie ułożyć tak, by było czyste, schludne, pachnące, spokojne i pełne ładnych przedmiotów. Sama też jestem uzależniona, jestem zakupoholiczką i kupowanie zagłusza moje niezadowolenie z tego w jakim punkcie znajduje się moje życie. Ale przeżyłam też najszczęśliwsze chwile, których nigdy nie zapomnę i dlatego wiem ile warta jest osoba, z którą spędziłam ostatni rok.



Nie byłam gotowa na coś takiego jak bezgraniczna miłość, chociaż bardzo tego pragnęłam. Wcześniej nie trafiałam zbyt dobrze, nie obrażając tu oczywiście nikogo, po prostu mi się nie układało i miałam pecha do mężczyzn. Przez całkowity przypadek, zakładając z ciekawości konto na portalu randkowym poznałam mojego przyszłego  partnera i nie przypuszczałam że będzie to największa i najtrudniejsza miłość, jaką było mi dane przeżyć. Osoba, która mi zaufała, dała mi na dłoni całe swoje życie, poświęciła mi całą swoją energię, czas i uwagę zamiast poświęcić ją sobie i swojej walce z nałogiem. Chciałam stworzyć dom pełen ciepła i wsparcia chociaż nie wiedziałam jak się to robi, zawsze byłam outsiderką i miałam swój świat i swoje kredki. To doprowadziło do sytuacji, w której nałóg całkowicie zwyciężył i przestaliśmy w ogóle ze sobą rozmawiać. Wszystkie moje nawyki i dziwactwa dawały o sobie znać na każdym kroku. Czułam się jak na przesłuchaniu kiedy zadawał mi pytania, czułam jego brak wiary w moje słowa, które coraz częściej były tylko słowami, zabrakło mi sił na czyny, byłam zbyt wykończona.


Wiele sytuacji, w których się znalazłam było dla mnie nowych, przerażających i chaotycznych. Strasznie się bałam.. ale nie o siebie, nie o swoje bezpieczeństwo bo wiedziałam że nigdy nie zrobi mi krzywdy i nic mi nie grozi. Bałam się o niego. O to, że go stracę.. o jego zdrowie, życie, o to że zrobi coś głupiego. Nie wiedziałam tylko jak to okazać, dlatego kontrolowałam go tak, jak moi rodzice mnie. Ciągle zrzędziłam i prawiłam morały, zupełnie jak oni. Wiedziałam, jak sama tego nienawidzę a robiłam to samo! Byłam bezsilna, nie potrafiłam zrobić niczego innego. Przepaść robiła się coraz większa i to blokowało mnie jeszcze bardziej. Byłam spięta, nienaturalna, przestałam się z czegokolwiek cieszyć. Chciałam coś zmienić, naprawić, głowiłam się żeby wymyślić jakieś wspólne zajęcia, jakieś atrakcje, coś co nas zbliży z powrotem. Nie rozwiązaliśmy kilku kwestii na początku i potem nie dało się już do tego cofnąć. Było gorzej i gorzej, nie umieliśmy od siebie odejść, a razem zaczęliśmy się męczyć. On pogrążył się w nałogu a ja w kupowaniu, zamykaniu się w sobie i leżeniu w łóżku bo tylko tam miałam swoje schronienie przed stresem i niezaradnością. Rozwalone mieszkanie, niechlujni i niezadbani, zmęczeni i spłukani zabrnęliśmy za daleko i żadne z nas nie wiedziało jak z tego wyjść. Jedyne co zostało to miłość, za którą nie stał żaden konkretny fundament. Dwoje okaleczonych emocjonalnie ludzi nie wiedzących co ze sobą zrobić.



Kiedy żegnałam się z nim, beczałam jak małe dziecko, gdy zamknęły się drzwi czułam, że poniosłam największą klęskę w swoim dotychczasowym życiu i że zbieram plon swojego dzieciństwa, wychowania jakie dostałam a także tego, że pozwoliłam sobie na związek z kimś kto potrzebuje pomocy, kiedy sama jej potrzebowałam. Nie wiem jak potoczy się dalej moja historia i co jeszcze się wydarzy, teraz mam czas dla siebie na wyciszenie się i poukładanie sobie swojego życia tak, jak zrobiłam to wcześniej. Nie żałuję niczego, nie wstydzę się niczego i gdybym mogła cofnąć czas, weszłabym w tą relację. Pierwszy raz w życiu poczułam się naprawdę kochana, taka jaką jestem. Jeśli ktokolwiek nazwie to patologią albo, jak moi rodzice, powie że to wstyd i że taką osobę trzeba zostawić i .. 'jak można kochać takiego, co za bzdury opowiadasz że robi takie straszne rzeczy a Ty go dalej kochasz'.. to znaczy, że ocenia wszystko dookoła zamiast przyjąć świat taki jakim jest. Największą trudnością i największym osiągnięciem jest nie oceniać, żyć i dać żyć innym. Cieszę się, że mogłam to z siebie wyrzucić i nikt nie zamknie mi ust już nigdy więcej, jedyna wartościowa rzecz na świecie to prawda, pomimo tego że bywa bolesna. I naszą wartość wyznacza to, dla ilu osób jesteśmy ważni. Nie status społeczny, nie pieniądze tylko ludzie się liczą.

"Spieszmy się kochać ludzi.. tak szybko odchodzą"



poniedziałek, 4 lutego 2019

Test palety Lovely Candy Box i kilka perełkek kosmetycznych

Witajcie, Kochani!


Na moim instagramie (KLIK) pojawiła się zapowiedź makijażu w ciepłych, brzoskwiniowych tonach z mocnymi, metalicznymi ustami. Bardzo spodobał Wam się ten makijaż i dostałam sporo pytań o produkty, którymi go wykonałam a w związku z tym przychodzę dzisiaj z odpowiedziami na wszystkie te pytania i prośby :)


Jak zapowiedziałam 2 tygodnie temu, chciałam dobrze przetestować nową paletkę cieni z kolekcji Lovely o nazwie Candy Box. Posiadam już dwie wcześniejsze palety Lovely, które mają podobny design i również są w kolorystyce nieco brzoskwiniowej - Peach Desire oraz Choco Bons.
Tamte palety jakościowo jednak nie są tak fajne, jak najnowsza. Zaskoczyła mnie na całej linii, nie tylko ładnym doborem kolorów i pięknymi, duochromowymi foliowymi cieniami ale też pigmentacją i łatwością aplikacji na powiece.


Przez ostatni czas praktycznie na każde swoje wyjście wykonywałam nią makijaż i sprawdziła się genialnie, ponieważ taka kolorystyka podbija moją niebieską tęczówkę oka i świetnie rozświetla, powiększa oczko w połączeniu z ładnie dobranymi sztucznymi rzęskami i na przykład obrysowanym oku czarną kredką/eyelinerem. Nie mamy tutaj kolorków aż tak intensywnych żeby zrobić mocne smokey eyes albo coś wyrazistego, ciemnego ale samo nasycenie tych kolorów daje nam sporo możliwości. Podam przykład, byłam ostatnio na Wernisażu na zamku w Toszku gdzie są wystawione prace świetnej artystki i mojej bliskiej znajomej, Agnieszki (Link do strony FB) Wykonałam sobie delikatny, rozświetlający makijaż w eleganckim stylu. Sprawdził się idealnie na tę okazję. Tak samo, gdy wybierałam się na większe zakupy. Kiedy maluję klientki, również robię sobie delikatny makijaż i ta paleta sprawdza się do tego w 100%.



Oto swatche cieni i tych metalicznych i matowych na suchej ręce bez żadnej wilgotnej bazy lub kremu.

A tak prezentuje się makijaż wykonany tą paletką, który można już było obejrzeć na instagramie oraz na moim makijażowym FP na faceboooku.(KLIK)





Do wykonania tego makijażu użyłam również:

Podkład L'Oreal Infaillible 24h fresh wear w odcieniu 125 - naturel rose.
Nowa wersja podkładu przypadła mi do gustu o wiele bardziej, niż poprzednia, której używałam namiętnie kilka lat temu i zużyłam kilka opakowań. Podkład w starszej wersji był ciężki, wyświecał się i widać go było mocno na skórze. Nie zapychał mnie i nie miałam po nim żadnych problemów, jednak ulepszona formuła w nowym podkładzie jest jakby stworzona dla mnie. Jestem posiadaczką cery mieszanej w kierunku do tłustej, często po wykonaniu makijażu świecę się już pół godziny po nałożeniu go. Tutaj podkład trzyma się bez zarzutu i gdy połączę go z matującym pudrem, np ryżowym z Wibo albo tym do bakeingu z Lovely, nic nie jest w stanie ruszyć go przez dobre 6 godzin. W moim przypadku to naprawdę dużo, zdarzyło mi się przesiedzieć w nim prawie całą noc i również wytrzymał, chociaż świecił się już trochę w strefie T.


Pomimo, że mamy 'rose' w nazwie, co może wskazywać na różowe tony, podkład jest dość mocno żółty. Poprzednia wersja w tym samym kolorze jest chyba troszkę bardziej neutralna i nie aż tak żółta. Mam cerę ciepłą, nie aż tak bardzo jasną ale zimą jest już dla mnie odrobinkę za ciepły co się odcina od szyi i dekoltu. Dlatego rozjaśniłam go w strategicznych miejscach korektorem z Catrice Liquid camouflage oraz bielącym pudrem na linii żuchwy. W takiej konfiguracji wyglądał nieskazitelnie. Przyjmuje pięknie sypkie produkty - puder, bronzer, róż rozświetlacz. Gdy użyję chociaż jednorazowo samoopalacza, kolor jest już w 100% trafiony i dopasowuje się do reszty ciała.



Konturowanie twarzy w tym makijażu wykonałam jednym produktem, w którym mamy aż 3 produkty jednocześnie. Do tego wszystkie są świetne, mają idealne tony i ekstra konsystencję. Do tego jest to produkt tani jak barszcz. Niestety był w limitowanej, Walentynkowej edycji z tamtego roku w szafie Bell w Biedronkach. Można poszukać go gdzieś na allegro lub na innych stronkach,bo naprawdę warto go mieć. Katuję go całą zimę, odkąd odkopałam go z moich zbiorów i noszę go zawsze przy sobie. Zajmuje mało miejsca w kosmetyczce, wrzucamy jeden produkt zamiast trzech :))


Na ustach mam pomadkę Deborah Milano, która była w poście o ulubieńcach roku 2018 do którego Was odsyłam po więcej ciekawych produktów, które polecam :) Jest to odcień 52, głębokie bordo z metalicznymi drobinkami. Bardzo wytworny kolor i ładnie wybiela zęby, co jest dodatkowym plusem.


Pod makijaż użyłam bazy matującej Vollare, którą kupiłam na wyprzedaży w Biedronce za jakieś 6,50 zł :) Miałam co do niej wielkie nadzieje bo producent pisze na opakowaniu, że ma być naturalna i beztłuszczowa, co dla mojej cery brzmi wręcz idealnie. Konsystencja tej bazy jest żelowa, leciutka i troszkę wodnista. Jest całkowicie przezroczysta, nie jest śliska ani silikonowa. Więc zapowiada się świetnie.. Szybko się wchłania, faktycznie matuje i wygładza cerę. Podkład na niej wygląda bardzo ładnie, rozprowadza się dobrze. Wydaje mi się że przedłuża mat i trwałość podkładu, spełnia swoje zadanie. Niestety.. używałam jej kilka razy i za każdym razem mam wrażenie,że mnie zapycha dość konkretnie. Na drugi dzień mam kilka czerwonych bąbli, bolących i twardych. Robią się też malutkie grudki podskórne, pojedyncze. Nie wiem czy to na pewno wina tej bazy bo ostatnio zmieniłam dietę, jestem na konkretnym detoksie i też może to jest powodem, ale za każdym razem gdy użyję właśnie tej bazy, pryszcze pojawiają się niemalże natychmiast. Odstawię ją na jakiś czas i użyję ponownie, żeby się upewnić czy mogę ją polecić, ponieważ jeśli chodzi o efekt jaki daje, jest naprawdę bardzo fajnym produktem.


Do makijażu mam również doczepione sztuczne rzęsy. Jest to model Midnight marki Lash couture, które były kiedyś w Rossmannach, miały tam swoją małą szafkę. Teraz już ich tam niestety nie widziałam, a szkoda, bo są naprawdę piękne i dość wygodne. Ostatnio spędziłam w nich 3 dni, nie ściągając ich na noc, ponieważ moje rzęsy niestety ostatnio strasznie mi powypadały. Jest to skutek odstawienia odżywek, teraz czekam aż mi odrosną, więc kiedy jestem na wyjazdach, noszę właśnie te sztuczne rzęsy i jestem zadowolona. Nie trzeba co chwilę ich doklejać czy poprawiać, siedzą idealnie na oku cały czas.

I to wszystko na dzisiaj, mam nadzieję że makijaż jak i recenzja kosmetyków, które użyłam, podobała się Wam i jest przydatna oraz wyczerpująca ;)

Buziaki :*